niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 2: "Toksyczny lewiatan ognistej nadziei"

~ * * * ~



"Dni i noce z nami biegną,
a my z nimi ku przodowi,
w trudzie tworząc piękno, piękno,
które znów służy trudowi"

~K. I. Gałczyński


* * *

   Zsuwając z czubka nosa ciemne okulary, rozejrzałem się wokół siebie. Nie zauważając nikogo, odpiąłem trzy pierwsze guziki, opinającej mnie, czarnej koszuli. Opierając się o futrynę szklanych drzwi, otarłem z czoła, oblewający mnie pot. W całym Nowym Jorku panowała piękna pogoda, która, niestety, nie wszystkim sprzyjała, a już na pewno nie w równym stopniu.
-Joe? Dlaczego nie wejdziesz dalej? -Usłyszałem zdziwiony głos.
Mordercze spojrzenie skierowałem w stronę blondyna, po czym otwierając zakupioną przeze mnie po drodze wodę mineralną, pociągnąłem z niej potężnego łyka. Ciężko dysząc, odessałem się od jasno-niebieskiej butelki, przyozdobionej różową nalepką. Było sobie spacery urządzać...
-Chodź już, bo Steven się zdenerwuje -rozkazał gitarzysta, nie zważając na mój stan.
Głośno wypuściłem z płuc powietrze, następnie, szurając ciemnymi butami, ruszyłem w kierunku odpowiedniego pomieszczenia. Po drodze zdołałem jeszcze opuścić głowę w dół tak, aby zasłonić zmordowaną twarz gęstymi lokami, którymi, na całe szczęście, obdarzył mnie los.
   -W końcu! Musisz mi pomóc! -Gdy tylko przekroczyłem próg sali, ciemnowłosy, energiczny mężczyzna podbiegł do mnie, po czym przybliżył się do takiego stopnia, że jedynym, znajdującym się w moim polu widzenia, widokiem, były olbrzymie, szybko ruszające się usta, które niczym pająk muchy, pochłaniały kolejne, wylewające się z nich słowa, których, mój mózg, postanowiwszy zrobić dobry uczynek, nie zdążył już zanotować. To mógł być tylko on. -Myślisz, że gdybym tutaj...
-Tak... -wymruczałem, przerywając jego wywód, który, zdawać by się mogło, można było zakończyć w jedynie tak drastyczny sposób, jakim było, przeczące zasadom dobrego zachowania, wcięcie się w pół słowa. Ale w końcu z nim nie można inaczej, a wiedzą to wszyscy. Nawet on. W szczególności on.
-Na pewno? Wydaje mi się, że to w tym momencie powinienem się zatrzymać -kontynuował, kompletnie nie przejmując się moją wyraźną niechęcią, wypisaną zarówno obecnie na twarzy, jak i na zawsze, w naturze. -Wtedy wszystko opierałoby się na zasadzie kontrastu, a my lubimy kontrast, prawda?
Powoli podnosząc lewą rękę, położyłem ją na ramieniu wokalisty, po czym spojrzałem mu głęboko w oczy.
-Steven. Nie wiem, i chyba nawet nie chcę wiedzieć, to ty tutaj zajmujesz się takimi sprawami i, proszę, niech tak pozostanie. Nie wytrzymałbym, jeśli miałbym mieć z tobą jeszcze jeden, wspólny temat.
-A może ty chciałbyś coś zaśpiewać? -Czy on nigdy nie może mnie posłuchać?!
-Niekończące się wakacje dobiegły końca, już za późno -na całe szczęście. Ale tego już nie powiem, co jeśli zdecydowałby się jednak usłyszeć?
-Niech ci będzie, ale jeszcze o tym porozmawiamy.
I odszedł, w stronę słońca... albo perkusji, jak kto woli. Za to do zajmowanej aktualnie przeze mnie strony księżyca, doczłapał się wesoły basista.
-Każdy kolec ma swą różę. Każda róża ma swój kolec. Każdy rockman ma swą kochankę. Każda kochanka ma swego rockmana- powiedział składając w me dłonie gitarę, przy czym uśmiechnął się, prawie jak on.


* * *




Jako oliwka mała pod wysokim sadem
Idzie z ziemie ku górze macierzyńskim śladem,
Jeszcze ani gałązek, ani listków rodząc, 
Sama tylko dopiro szczupłym prątkiem wschodząc.



~J. Kochanowski




* * *

   -Czuję, że to będzie coś, czuję, że to będzie powrót w wielkim stylu -nawijał Tyler, idąc ze mną, ramię w ramię, w kierunku garderoby. Wspólnej garderoby. -Skopiemy im wszystkim tyłki, pokażemy, kto tutaj rządzi! Rybek w tym cholernym morzu jest wiele, ale wieloryb tylko jeden!
Wieloryb? Wieloryb. W i e l o r y b. Wie-lo-ryb. Wielo-ryb. Wielo ryb. Wiele ryb. Tak, tutaj chyba ma rację. TUTAJ. Zerknąłem na niego. Wpatrywał się we mnie, czuć było oczekiwanie, wylewające się z każdego kąta jego ciała, niczym radość z serca na co dzień.
-Źle to określiłeś -powiedziałem, trochę przeciągając strunę zresztą. Zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu. Cały na czarno. Czyżby postanowił się ze mną zidentyfikować? Wreszcie? -My jesteśmy rekinami -dodałem, uśmiechając się zadziornie. Lubiłem się z nim drażnić, zawsze w szczególnych przypadkach.
Nawet nie zwróciłem uwagi, gdy znaleźliśmy się u celu. Chociaż to chyba wszystko by wyjaśniało. W szczególności to, że przestaliśmy się poruszać... Przynajmniej teoretycznie. W praktyce, nasza mentalność wciąż dziko tańczy. I przestać nie zamierza. Podchodząc do zielonej ściany, podniosłem ze, znajdującego się obok niej, szklanego stolika, winyl. Czyżby nasz debiut?
I tak oto, u boku brata, wróciłem do tych cudownych czasów. Byliśmy młodzi. Byliśmy głupi. Byliśmy niedoświadczeni przez życie. Byliśmy lepsi.
   -Prawie jak na karuzeli-wyszeptał nagle mój kompan, uprzednio zakręciwszy się na krześle obrotowym. Po chwili wciągnął ogromną ilość powietrza, następnie z uśmiechem na ustach, wypuścił je, jednak, jakby nie chcąc się go pozbywać. -Też to czujesz? Czujesz ten zapach świeżo skoszonej trawy? Słyszysz to cholerne jeziorko, w którym tak kochałem łowić ryby? Widzisz tę olbrzymią skałę, na którą tak lubiłem się wspinać? Pamiętasz to? Wtedy wszystko było lepsze, wtedy lasy były bardziej zielone, niebo bardziej błękitne. Uśmiech... Bardziej beztroski.... To już nie wróci. To, nie wiadomo do końca kiedy, zaginęło, zabrało cząstkę mego serca, tę której tak bardzo potrzebuję, tę, którą opłakuję nocami, tę, bez której nie mogę żyć -cały czas nerwowo zaciskał powieki, jakby nie chcąc wybudzić się ze snu, jakby przeciw przeznaczeniu, przeciw kolei rzeczy, chciał zatrzymać w sobie emocję. Słodką emocję. Chyba zawędrował nieco dalej. -To cholernie smutne. Kiedy... Kiedy jesteś sam, a jakby w stadzie. Jak drzewo oliwne, tuż przed sadem. Pozbawione nadziei. I jakby bez życia. Z gwoździami jak schody, do desek sypialnia, samotną huśtawką... darmo stojącą.
Krzesło już dawno przestało się kręcić. A ja wciąż szukałem odpowiedzi. Nadaremno.Niektórych rzeczy lepiej nie mówić, ale kto ślepy, ten zobaczy.
-To wszystko jest takie ulotne. Dzisiaj jesteśmy gwiazdami. Jutro może już nie, może... Może to wszystko to tylko złudzenie? Może żyjemy aluzją? Może życie jest aluzją? -Chcąc uratować, znów mnie pogrążył, jak nikotyna w mych płucach, alkohol we krwi, heroina w grubych żyłach. -Coraz częściej mam wrażenie, że tylko ja jestem prawdziwym człowiekiem. Bo czy świat może być pełen tak wielu uczuć? Znać tyle różnych historii? Nie. Nie chce mi się w to wierzyć.
Ponownie mnie zaćmiło, znów wszystko zniknęło, on się otworzył, ja zamknąłem, ciągły schemat życia. Czy można inaczej?
-Czasem trzeba -wyszeptałem, co, wydaje mi się, było odpowiedzią na wszystkie pytania, jawne, te z mroku, umysłu, czy serca.
Płyta się skończyła. Emocja uschła. Wzrok gdzieś zastygł. A on wyszedł...
 



* * *
 

"Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.
Porwał mnie w otchłań ze sobą
Biały wieloryb świata."

~Cz. Miłosz 


* * *


   Otwierając brązowe drzwi, znalazłem się w małym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie przez nikły blask licznych świec, o którym tak naprawdę wiedzieli tylko wybrańcy. A tak się złożyło, że zwiedzając wytwórnie, dane nam było odkryć wiele rzeczy....
Powoli poszedłem do ciemnej szafy, o którą opierał się mężczyzna, którego mocno zaciśnięte powieki świadczyły o tym, że właśnie intensywnie nad czymś rozmyśla. Wiedziałem, że tutaj go znajdę. W ciszy usiadłem obok niego. Ciągle milcząc, spojrzałem w jego kierunku.
W wąskich, czarnych spodniach oraz niczym nie przeodzianą klatką piersiową, kiwał lekko głową w przód i w tył, podciągając jednocześnie kolana pod brodę.
Nie zaczynałem rozmowy. Zrobi to sam, kiedy tylko będzie gotowy. Znam go już wystarczająco dobrze, aby o tym wiedzieć. Mimo wszystko mam świadomość, że nie mówi mi o wszystkim. Steven tak naprawdę to człowiek-zagadka. Jego wnętrze składa się z kilku szuflad, każdej zupełnie różnej od drugiej. Zwykli ludzie poznają jedną. Przyjaciele dwie. Brat trzy...
   -Joe, czy my naprawdę jesteśmy tak bardzo źli? -Spytał nagle brunet, jakby ciągle będąc w transie. I jak ja mam z nim rozmawiać?
-Steven, to nie tak. Postępowałeś w zły sposób. Ja również, nie wyprzemy się tego. Zadziwia mnie tylko jedno, tak właśnie miało być. Do końca. Ale zmieniłem się, wciąż nie mogę uwierzyć jak bardzo.
Ostatnie zdanie wypowiadając bardziej jak pytanie, próbowałem dostrzec coś więcej, niż włosy, na twarzy mężczyzny. Cóż, łatwo nie będzie.
-A co, jeśli nie każdego można... Zmienić? -Wyszeptał wokalista, kierując w moim kierunku oczy, w których z łatwością dopatrzeć można się było wszystkich jego uczuć. Oczy zwierciadłem duszy człowieka...
-Całkowicie nie.
-Joe, ja nie mogę inaczej.
-Steven, sam musisz wiedzieć, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, aby... wydorośleć.
Ciągle miałem nadzieję, że mój brat w końcu ułożył sobie to wszystko. Naprawdę liczy się dla mnie coś, więcej, niż tylko czubek własnego nosa. Tylko czy kogokolwiek, oprócz kilku wyjątków, to interesuje?
-Dorastam od przeszło 39 lat. To nie ma sensu, pogubiłem się w tym wszystkim.
Nie mając pojęcia, jakiej stosownej odpowiedzi mógłbym udzielić, sięgnąłem po jednego, z leżącej pomiędzy nami paczki, papierosa.
-Jest jeszcze dla mnie ratunek? -Zapytał po chwili milczenia mój odwieczny towarzysz.
Zastygając w bezruchu, trawiłem w umyśle na pozór proste pytanie.
-Mogę zapytać o to samo. Może stałem się pod jakimś względem lepszy, ale nie czyni mnie to dobrym. Ciągle jestem złym człowiekiem.
-Nie jesteś zły. Dlaczego przypisujesz sobie cechy twojej przeszłości? Liczy się tu i teraz. Nie ma nic więcej -odgarniając z twarzy czarne kosmyki włosów, które, jak widać, dawno nie gościły u fryzjera, wbił wzrok w moje ciemne tęczówki. -Pierwsze, co musisz zrobić, to uwierzyć. W siebie. Wszystko inne nie będzie miało sensu, jeżeli tego nie dokonasz.
Oj, bracie, bracie...
-Nie wszystko jest takie proste. Zresztą jeszcze chwilę temu byłeś zupełnie inny. Co w ciebie wstąpiło?
-Nadzieja we mnie wstąpiła Joe, nadzieja. Spróbuj też. Warto.
-Jestem pełny nadziei.
Inaczej już dawno nie byłoby mnie tutaj...
Brunet, uprzednio podnosząc się z podłogi, podszedł do jednej z otaczających nas świeczek, wylewając z niej wosk na zielono-szarą popielniczkę.
-Skąd ty się urwałeś, Tyler? -Unosząc prawą brew w górę, posłałem mężczyźnie, któremu widocznie wrócił dobry humor, pytające spojrzenie.
-Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że obaj, żyjąc w oddalonych od siebie o lata świetle wymiarach, w końcu dotarliśmy na ziemię. Aby się spotkać.
Kiwając ze śmiechem głową, odpaliłem tkwiącego w mojej dłoni papierosa, który, wydaje mi się, prawie umarł, w oczekiwaniu na upragniony, niszczycielski ogień. Ale widać niektórzy lubią się osłabiać.





* * *


Pielęgnuj swo­je marze­nia. 
Trzy­maj się swoich ideałów. 
Masze­ruj śmiało według mu­zyki, 
którą tyl­ko ty słyszysz.

~P. Coelho 



* * *

   -Chłopcy czekają -po piątym papierosie, dziesiątym wspomnieniu i dwudziestej zmianie stanu, odezwał się Tyler. Uśmiechał się. Dlaczego to on? Dlaczego to ja nie mogę być tym szalonym frontmanem? Dlaczego muszę być tym, do cholery jasnej, pieprzonym gitarzystą prowadzącym, pieprzonego wieloryba?! Też chcę się uśmiechać, też chcę być przyjazny, też chcę być słuchany.Też chcę. Też chcę być. I ogarnął mną smutek. Prawdopodobnie jedno z najgorszych uczuć, jakich może doświadczyć człowiek. Człowiek, któremu nic, co ludzkie, nie powinno być obce... Żaden z nas nie osiągnął jeszcze pełni człowieczeństwa. I świadomie, nigdy nie dozna tego uczucia. Śmierć następuje po niej samej. W szczególnych przypadkach nie występuje nigdy... I chyba to jest nam pisane.
-Steve, ja nie chcę żeby tak było -wyszeptałem nagle, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. A on posłał w moim kierunku to niecodzienne spojrzenie. Spojrzenie współczucia. I czegoś jeszcze... Pieprzony Tyler.
-Nie tak prosto jest być mną -wydusił z siebie, prawie konając. Czyżby z moim zachowaniu można było doszukać się tak wielu znaczeń? -To, że o tym nie mówię, nie znaczy, że tego nie widzę -dopowiedział, lekko się uśmiechając. -Ale ja, jako ja, w gruncie rzeczy, nie chciałbym być sobą. Zapominanie o problemach samo w sobie potrafi być problemem. Ale ty chyba o tym wiesz. Jestem przewidywalny, prawda? -Spytał, uśmiechając się, nie powiem, uroczo.
-Nie, z ostatnim się nie zgodzę -również uniosłem kąciki ust. -Rozszyfrować cię zdarza mi się raz na milion, w zaokrągleniu.
-Ty naprawdę mnie potrzebujesz.
Nie. O tym już nie porozmawiamy.
-Doskonale dawałem sobie bez ciebie radę -zaprzeczyłem, dumnie unosząc głowę ku górze.
-Wcale że nie!
-Tak.
-Nie!
-Steven...
-Oboje wiemy, że mam rację! A ty nie możesz się z tym pogodzić! Ja mam rację, a ty kłamiesz -wypowiedział, z miną naburmuszonego 5-latka.
Ale ma rację. Problem w tym, że łatwo wciągnąć się w kłamstwo. Czasem mam wrażenie, że o wiele za łatwo. Zło niecierpliwie czeka, ciągle czai się gdzieś za nami, a my, czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy na nie skazani. Podobno każdy wybiera, kim chce zostać. Bzdura. Wszystkich nas czeka to samo, wszyscy prędzej, czy później, zatopimy się w otchłani czarnej paszczy lewiatana, toksycznego, niemal w takim stopniu, jak my sami. A może i bardziej.
-Nieprawda -powiedziałem, kierując się w stronę wyjścia. -Chodź. Świat na nas czeka, nie wypada się spóźnić. 



~ * * * ~

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 1: "Jak kolejna bluzka w szafie kobiety"




~ * * * ~

"Nie myśl o tym, 
co zostawiasz za sobą
Wszystko wpisane jest
w Duszę Świata 
i pozostanie w niej na zawsze."
~P. Coelho

* * *
  
   Są doznania silniejsze od strachu, ważniejsze od bezpieczeństwa, wymagające skupienia na nich całej swojej uwagi. Mogą to być uczucia, których nie chcemy znać, uczucia, które chcemy zlikwidować. Ale czy z przeznaczeniem można walczyć? Każdemu z nas w wielkiej księdze ludzkości poświęcona jest jedna strona. Zapisana od początku aż do samego końca nie wymazywalnym piórem. Ona wie wszystko. Jej nie oszukasz. Jakkolwiek byś tego nie pragnął.
Odwróciłam się. Ciągle nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że jestem śledzona, a stukot moich butów, prawie szpilek, wcale nie działał na moją korzyść. Tylko dlaczego przejmuje się właśnie tym? Czyż nie powinno interesować mnie coś zupełnie innego, nie powinnam zastanawiać się, co... co teraz? Nie. Tak miało być i nic tego nie zmieni.
   Nurtuje mnie tylko jedno -czas. Nie istnieje, więc jakim prawem może nas ograniczać? Kto pozwala rządzić nami czymś fikcyjnym, czymś, co wymyślili ludzie, aby było prościej? Czy nie zabawne jest przegranie z czymś, co nie ma prawa istnieć? Mimo wszystko nikt nigdy z nim nie wygra. Każdego zabija. Bez jakichkolwiek wyrzutów. Wolniej, lub szybciej, mniej, lub bardziej boleśnie. Nie zna litości. Ukrywa się pod wskazówkami i tarczą. Dla niepoznaki. Ludzie ślepo w niego wierzą, mając zabójce za wybawcę, okrutnika za łaskawcę.
Dlaczego nie próbujemy go zniszczyć? Czemu nie zwątpimy w jego potęgę? Płynąć z prądem jest łatwiej. Ale czy bezpieczniej...?

* * *





"Zły chłopiec - zawsze na okładce
Czyni historyjkę opowiedzianą
Szybko, szybko - tą drogą lub inną
Bo on nigdy, nigdy, nigdy, nigdy
Nigdy się nie zestarzeje."

 ~R. J. Dio 



* * * 

   Otwierając szklane drzwi, znaleźliśmy się w jasnym, przestronnym pomieszczeniu -siedzibie MTV. Jak przystało na rockmanów z ponad 15-letnim stażem, którym przy okazji powierzony został zaszczyt niesienia światła, zachowaliśmy niewzruszoną minę. W końcu przebywanie tam nie jest czymś niezwykłym. Dla nas to jak kolejna już butelka whisky dla alkoholika, kolejna bluzka w szafie kobiety, kolejna działka dla narkomana -dla nas to codzienność, od której niekiedy, nieudolnie zresztą, próbuję się odciąć.
   Wolnym krokiem zbliżaliśmy się w kierunku biurka ciemnowłosej sekretarki, która przygryzając lekko dolną wargę, bacznie nas obserwowała.
-Witamy piękną, panią, przepraszamy za lekkie spóźnienie, ale rozumie pani -życie gwiazdy! -Zaśmiał się mój towarzysz.
-Ahh, ależ nic nie szkodzi, doskonale panów rozumiem. Proszę za mną, nasza reporterka już na panów czeka.
Z uśmiechem podążyliśmy za kobietą, która wstając, wyeksponowała swój, nie powiem, imponującej wielkości biust.
   Niedługo później znaleźliśmy się w przestronnym, jasnym pomieszczeniu, urządzonym w niezwykle ekskluzywnym stylu. Moją, i nie tylko moją uwagę, przykuła średniego wzrostu, blondwłosa kobieta, która ze znudzoną miną czytała, jak podejrzewam, zapisane przez nią notatki. Po chwili dostrzegła, że w pomieszczeniu ktoś się pojawił. Zerwała się z miejsca, po czym energicznym krokiem ruszyła w naszą stronę.
-Witam, Grace Johnson. -powiedziała, wyciągając dłoń w moją i Stevena stronę, który z nieco niepewną miną, podobnie jak ja, uścisnął ją.
-Więc, jak mniemam, to pani przeprowadzić ma z nami wywiad...? -Zapytał 
-Tak, tak. To co, zaczynamy?


* * *


"Myślano o niej, że jest szalona
On był prawie dzieckiem
Ale mogli czuć tylko siebie
Byli papierem i ogniem
Aniołem i kłamcą
Diabłem dla siebie. "

~R. J. Dio 


* * *

"Uczę się ciebie człowieku. 
Powoli się uczę, powoli. 
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli."


~J. Liebert

* * *

   Zastanawialiście się kiedyś nad tym wszystkim? Zastanawialiście się nad tym, co chcecie osiągnąć w życiu? Zastanawialiście się nad tym, kim staliście się, w dążeniu do bycia tym, kim mieliście zostać? Życie to podróż, nie przeznaczenie. Twoja, moja, nasza przyszłość zależy tylko i włącznie od wyborów, których bardziej lub mniej świadomie dokonujemy każdego dnia. Ktoś powiedział kiedyś, że życie to paradoks. I wiecie co? To prawda! To pieprzona prawda. Chcesz być wiecznie młody, a nim się obejrzysz, minie te cholerne 39 lat twojego życia. Marzysz o wolności, a w głębi duszy pragniesz, aby ktoś w końcu cię okiełznał.
To właśnie świat, w którym żyjemy. Jedna niedorzeczność pociąga za sobą drugą, druga -trzecią, ta z kolei czwartą, aż w końcu, niczego nie świadomi, kompletnie się w tym zatracamy.
   -Kurwa! -Do pomieszczenia wkroczył zdenerwowany do, mam wrażenie, granic możliwości, Joe, przerywając tym samym moje rozmyślania.
-Co się stało? -Zapytałem, gwałtownie podrywając się z miejsca.
-Czytaj -odpowiedział, rzucając na znajdujący się przede mną szklany stolik, gazetę. Bez słowa sięgnąłem po nią.
-Koniec Aerosmith?!
-Byliśmy wyjaśnić to w redakcji... -Zaczął Tom, który przyszedł tutaj razem z gitarzystą.
-I wiesz co powiedzieli? Że to przez przypadek! Rozumiesz? Przez przypadek opublikowali w gazecie, którą codziennie czyta tysiące osób, informację o tym, że nasz zespół znów się rozpadł!
-Jutro ukazać ma się sprostowanie -dodał spokojnie basista.
Mój bliźniak runął na skórzany fotel, wzdychając przy tym ciężko.
Miałem wrażenie, że tutaj chodzi o coś więcej, niż tylko o ten durny artykuł. Tylko o co? Brunet z pewnością nie należy do osób, które łatwo rozszyfrować.
-Dlaczego oni muszą to robić? Nie wystarczy im, że śledzą nas na każdym kroku?
-Oj, Joe. Takie już nasze życie. Nie możesz z tym walczyć, nic nie wskórasz. Lepiej jest się temu poddać -powiedziałem, obejmując ramieniem bruneta.
-Ja tego nie chcę, Steven, ale kiedy odszedłem, zdałem sobie sprawę, że muszę. Mimo wszystko. Z tym już dawno się pogodziłem.
-Chodzi mi o ludzi -dodał po chwili milczenia. -Czemu muszą być tacy... źli?
Dobre pytanie, przyjacielu. Ale obawiam się, że nie prędko znajdziesz na nie odpowiedź.
-Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli -odezwał się, stojący dotychczas z boku, Hamilton.
-Masz rację. To świat ich wszystkich niszczy.
-Nie, Joe. Problem jest w tobie. Właściwie to w tym, jak postrzegasz niektóre rzeczy. Musisz to zmienić. Cała tajemnica tkwi w tym, aby nauczyć się dostrzegać piękno świata, który, wbrew pozorom, taki właśnie jest.
Blondyn był całkowicie przekonany co do słuszności swoich słów, widziałem to w jego oczach.
-Wygodne podejście do życia -wyszeptał gitarzysta, krzywiąc się lekko. -Ale zrozum, nawet gdybym skupił się tylko na tym, nie potrafiłbym. To nie dla mnie.

* * *

"Naturalność
to trudna do utrzymania poza."

~O. Wilde

* * *

   -Z każdym dniem stajesz się coraz piękniejsza, Billie -odezwał się do stojącej obok mnie kobiety, Tyler.
Ah, ile to godzin straciłem, próbując go rozgryźć. Z pozoru wydawać by się mogło, że jego, cóż, kontrowersyjne zachowanie, jest tylko przykrywką. Ale nie -sposób bycia Stevena wpisany jest w jego naturę. On niczego nie ukrywa. Chce być kochany za to, jaki jest i, niestety dla mnie, a na szczęście dla niego, udaje się mu to.
-Słyszałem -zachrypiał zza kanapy Joe.
Wokalista uśmiechając się szeroko, rzucił w przyjaciela, należącą do niego, kolorową koszulą, która, mam wrażenie, idealnie określała jego osobowość.
-I got the right key baby -rzekł, poruszając zabawnie brwiami.
-But the wrong keyhole -odpowiedział mu bliźniak, wznosząc oczy ku niebu. 
-Tom, zapisz to -zwrócił się do mnie Tyler, porywając do tańca w rytm "Angel" żonę swojego przyjaciela.
Wytrzymujemy ze sobą już tyle lat, jesteśmy dla siebie niczym rodzina. To naprawdę musi być przeznaczenie. Może urodziliśmy się tylko dlatego, aby się poznać i stworzyć potęgę, którą jest Aerosmith, którą jesteśmy my...?





~ * * * ~

wtorek, 4 listopada 2014

Prolog...?



~ * * * ~

Jesteś tutaj. Czuję to.
Rozglądam się wokół siebie.
Mój wzrok kłamie. Nie dostrzega Cię.
Dlaczego mi to robi?
Dlaczego próbuje mnie okłamać?
Pokaż mu, że się myli.
Powiedz mu. Powiedz mu, że mnie kochasz!

Dlaczego milczysz?
Dlaczego nie chcesz mi pomóc?
Dlaczego z każdym dniem coraz
bardziej się ode mnie oddalasz?
Dlaczego już ze mną nie rozmawiasz?
Dlaczego mnie unikasz?
Dlaczego kolejny apatyczny płomyk skazać chcesz na przedwczesną śmierć...?


~ * * * ~